Odprawa w zaświaty.


            Zebrało mi się na refleksje, więc opowiem Wam pewne historyjki ,,z życia wzięte'', ale nie wszystkie są związane ze mną i to, chciałabym zaznaczyć oraz że, niektóre imiona są zmienione.
            Na pewno każde z Was chowa w swoim sercu i swojej pamięci takie szczególne chwile zaistniałe w swoim życiu, gdzie w tamtym czasie nawet przez głowę Wam by nie przeszło, że jest to Wasze ostatnie spotkanie, ostatnie wypowiedziane słowa, gesty i myśli.
          Słowa, które mogły być w swoim znaczeniu i odczuciu dobre, wypowiadane w dobrej intencji, trosce, przyjaźni lub miłości, słowa, gesty i myśli, które pozostawiają spokój serca, spokój sumienia i spokój duszy.
           Z pewnością lubicie wspominać i opowiadać swoim najbliższym o takich dobrych i niepowtarzalnych chwilach. 
          Cóż, są też spotkania, które nie pozostawiły w naszej pamięci nic miłego, wręcz przeciwnie i o takim spotkaniu chcielibyście zapomnieć, prawda? 
        Lecz niestety, czasami one tak się wtłoczą w pamięć, że trudno jest nad tym zapanować, wyrzucić z pamięci, zapomnieć.

                    Ostatnie spotkanie: matka i córka. 
       Któregoś dnia matkę zabrano do szpitala, zrobiono jej operację - wyrostek robaczkowy. 
Wszystko w porządku.
       Marzenka bardzo cieszyła się, że będzie mogła odwiedzić mamę w szpitalu. 
      Po tylu latach od tamtego ostatniego ,,widzenia'' wciąż nie może sobie przypomnieć z kim wtedy była. 
Czy towarzyszył jej młodszy braciszek i ojciec, nie pamięta, ale pamięta te ostatnie chwile z mamusią. 
      Ośmioletnia dziewczynka oglądająca świat swoimi zielonymi  oczkami nie ogarniała wszystkiego, ale mama była dla niej najważniejsza. 
       Mama dała Marzence cukierka i ten mały cukiereczek na chwilę osłodził jej małą, słodką twarzyczkę. 
       Potem mama dała cukierka innej dziewczynce, bo tak bardzo płakała za swoją mamą, która nie mogła przyjść do niej na portiernię by ją zobaczyć, przytulić. 
       Marzenka, nie była w tamtej chwili zazdrosna o tę dziewczynkę, ale bacznie zarejestrowała ten gest swojej mamy.
 - Do zobaczenia, mamusiu.
 - Pa, moja kochana córeczko. 
           Parę dni później, tata powiedział do rodzeństwa:
 - Wasza mama nie żyje. 
           Cóż to mogło dokładnie znaczyć? Nie wiedziały. 
        A potem:
 - Marzenko, która to twoja mama? 
      ... W kilku otwartych trumnach leżały poukładane ciała kobiet  (prosektorium przyszpitalne).
 - Która to moja mama? - pomyślała Marzenka. 
     Może ta, a może tamta? 
      Zawstydziła się, że nie może znaleźć swojej mamy. 
      Nie poznała jej, a przecież nie zapomniała jej twarzy, jej koloru włosów... 
      Dotarło do niej wszystko, kiedy trumna została opuszczona do grobu, rozpłakała się.

                      Ostatnie spotkanie: Kazimierz i siostrzenica. 
      Był już bardzo starym człowiekiem, schorowanym i spracowanym. 
     Mieszkał na skraju wsi, był samotnikiem z wyboru.       
     Nadchodziła następna bardzo trudna dla niego zima, gdzie w jego mniemaniu ,,musiał się prosić o pomoc'', aby ją przetrwać i była to dla niego bardzo żenująca sytuacja. dlatego wuj miał swój osobisty plan, aby temu zaradzić, a tym bardziej, że miał skierowanie do szpitala z podejrzeniem tętniaka.
      Było to przed Świętami Bożego Narodzenia. 
     Siostrzenica ze swoim mężem udała się do szpitala w odwiedziny do wuja i to było dzień przed jego operacją chirurgiczną.
     Kazimierz bardzo ucieszył się ze spotkania i był taki radosny.        Kiedy przechodził obok korytarzem lekarz, który nazajutrz miał wykonać zabieg, Kazimierz z uśmiechem na ustach powiedział do niego:
     - Doktorze, ale jutro to uda się ta moja operacja, prawda?
     - Ależ tak, proszę się nie martwić panie Kazimierzu.
     - Dziękuję, doktorze. 
     Potem, kiedy już odprowadzał ich do bramy szpitalnej, stał na chodniku i długo patrzył za odchodzącą swoją siostrzenicą z jej mężem. 
       Oni, obejrzeli się i ostatni raz wszyscy troje wymienili swoje spojrzenia. 
       To było smutne pożegnanie. 
        Wtedy mąż powiedział do żony: - Wiesz, Kazimierz wygląda taki promienny gdy tak stoi oświetlony promieniami słonecznymi na tym chodniku. On nie będzie żył. - dodał. 
     Była to prawda, której jej mąż przewidzieć nie mógł.
      Kazimierz bowiem przed swoją operacją zjadł porządne ostatnie śniadanie. 
      Lekarzowi powiedział, że jest na czczo.

                   Ostatnie spotkanie:  Alojzy i Marzenka. 
              Tak, ta historia jest niesamowita pomimo, że jest bardzo smutna i należy o niej wspomnieć nawet jeśli ktoś uzna, że to bajki.
        Zaczyna się ona tam, gdzie się właśnie kończy. 
       Dreszczyk emocji ? a może nie. 
       Nareszcie spełniło się jej marzenie, które zamarzone miało się nigdy nie spełnić, a jednak...(tak, Marzenka marzyła w dzieciństwie o spacerze sam na sam ze swoim ukochanym wujkiem, Alojzym). Były sprzyjające sytuacje, kiedy Alojzy i inni członkowie rodziny i goście udawali się po obiedzie nad małe jezioro na spacer. Jej nigdy nie pozwolono. 
      Nigdy też nie zastanawiała się, dlaczego to było dla niej takie ważne. Nigdy też nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć, zrozumieć. )  
      ...Jest noc, ciemno i cicho, i oni: Alojzy i Marzena.
      Idą wolno spacerkiem ramię w ramię, objęci wpół swoimi rękoma. 
       Ona niewysoka, już dorosła, on w dojrzałym wieku. 
       Przed nimi żadnej przyszłości, żadnego życia i żadnej nadziei, a jednak coś ich połączyło. 
        Śmierć.
        Tak, śmierć i to ostatnie spotkanie w jakiś sposób potrzebne dla ich obojga.
        Całe to zdarzenie dokonuje się w momencie nocy, w której on kona samotnie w szpitalu, a ona otulona cieplutką kołdrą śpi w swoim domu, daleko od niego i daleko od informacji, że on tam w tym szpitalu jest.
        Rozmawiają właściwie o niczym, a ona taka szczęśliwa, że tak idą, idą, idą... gdy nagle coś poczuła na swym ciele, najpierw w okolicy pasa, a potem głębiej, głębiej na wskroś aż dotknęło jej serca.
       Zadrżała, bo ją to bardzo zabolało, ale nie fizycznie lecz duchowo i przeraziła się. 
      On powiedział do niej takim bardzo smutnym głosem:
      - Wiesz, czuję się tak bardzo samotny, tak bardzo opuszczony, tak bardzo, bardzo opuszczony...
       Zrozumiała go, ale nie mogła nic powiedzieć, ani zrobić. 
       W jednym momencie ta chwila szczęścia przerodziła się w ból, niesamowity lęk, strach, przerażenie i żal, i niemoc, bo poczuła to, co ogarnęło jego duszę. 
       Dane jej było przejęć ten jego ciężar stanu duchowego na siebie i szli tak dalej spojeni tą świadomością tej chwilowej relacji wzajemnej w tę Nicość, Wieczność. 
 - Żegnaj Alojzy, kimkolwiek byłeś dla mnie w tym życiu.

                         Ostatnie spotkanie: dziadek i wnuczka.
      Pierwszy raz, a zarazem ostatni spotkałam Cię dziadku przed wielu laty. 
      Byłam taka mała, kiedy spojrzałeś na mnie pierwszy raz i pochyliłeś się nad moim wózkiem. 
      Pamiętam tylko, że stałeś obok mojej mamy i rozmawialiście chwilę. 
       Patrzyłam na Ciebie jak i Ty na mnie nie odrywając wzroku, a jednocześnie coś tam mówiąc do mamy. 
       Potem taki smutny odjechałeś motorem daleko, daleko... 
     Pozostawiłeś w moim sercu jakiś dla mnie niezrozumiały lęk, lęk który co noc wyrywał mnie z łóżka, który był taki silny, że jedynym moim krzykiem było : mama!!! 
      Szczęście, że ona była przy mnie i natychmiast ratowała mnie.  - Co to było, dziadku? 
       Dziś, po latach już wiem. 
    Mama opowiedziała mi nie jedną historię o Tobie i o niej, a potem też o tym jak i mnie ta Twoja historia dotknęła. 
      Dotknęła mnie zanim przyszłam na świat.  
       Może, gdybyś wtedy nie robił takich awantur i nie rozbiłbyś tych szklanych drzwi do sypialni gdzie spała mama z moim tatą i gdzie ja, za pół roku miałam przyjść na świat, dziś nie borykałabym się z problemami, którymi borykają się dzieci i następne pokolenia alkoholików. 
       Dziś daję sobie jakoś radę, ale świadomość, że mogło być inaczej, tak normalnie jak w normalnych rodzinach, wywołuje u mnie pewien żal, bo może moje życie byłoby szczęśliwsze oparte na silnych fundamentach tradycji rodzinnych, na miłości... 

                      Ostatnie spotkanie:  ojciec i syn.  
          - Wiesz, coś mi dziś od rana chodzi po głowie, że muszę jechać do rodziców, chociaż byłem u nich przedwczorem. 
        Jakoś coś mi nie daje spokoju i nie wiem dlaczego.
 Zaraz tam pojadę. - powiedział do żony i jeszcze ogarnął swoim wzrokiem gromadkę swoich dzieci bawiących się w sąsiednim pokoju. 
     - Z resztą zaraz wracam. 
       Jednak nie wrócił zaraz, na obiad też nie. 
       Ona nic nie przeczuwając krzątała się w domu przy dzieciach, ale gdy już nadeszło późne popołudnie to zaniepokoiła się.
      Coś musiało się chyba niedobrego stać. 
      Rzeczywiście, tak było. 
      Wrócił do domu przed północą. 
      Miał bardzo zatroskaną twarz, by nie powiedzieć, że zapłakaną.
      Powiedział tylko zdławionym głosem: - ojciec nie żyje.
       - Co? Co się stało? To niemożliwe! 
       Dzięki temu, że przyjechał do rodziców, mógł ostatni raz się z nim widzieć, - bo czy pożegnać?
       O tym chyba obaj nie pomyśleli, chociaż ojciec w tym stanie jakim zobaczył go syn, mógł się najgorszego spodziewać. 
       Zdążył jeszcze zadzwonić po pogotowie ratunkowe, bo jego mama nie miała sił tego zrobić, gdyż tak ją sparaliżował stan niemocy po tym, gdy zobaczyła swego męża z przeciętą na udzie nogą w newralgicznym miejscu, a wokół pełno krwi. 
       Bezużyteczna stała się zastosowana szybka pomoc, było za późno, gdyż szybki upływ krwi dokończył dzieła zanim przyjechała karetka, która jeszcze błądziła po okolicy nie mogąc zlokalizować miejsca tragedii. 
        Jeszcze tylko ich przerażone i bezradne spojrzenia zdążyły się skrzyżować, ostatni wzajemny uścisk dłoni i ...było po wszystkim.         Ile niewypowiedzianych słów i myśli przetoczyło im się w ich umysłach. 
      Te wspólne wspomnienia, które obu ich dotyczyły -  złe, a było ich więcej i te - dobre, które chciały zatuszować wszystko to, co było nie tak.
     Ta szczególna chwila już nie podlega niczyjemu osądowi, czy było dobrze, czy było źle, bo teraz to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. 
      Najważniejsze to to, że to już koniec. 
      Ten niewypowiedziany żal i rozpacz, ta niemoc, która ściska gardło i wyciska łzy.
        Miłość, która ukryta głeboko w każdym z nich w jednej chwili urosła, zabłysła i skonała wraz z ostatnim rytmem jego serca i jego tchnieniem.   
        Traumatyczne przeżycia ojca z czasów jego dzieciństwa rzutowały na jego późniejsze życie w jego dorosłym życiu.   
       I wydawałoby się, że kiedy już człowiek wyrośnie z dzieciństwa, to będzie umiał lepiej pokierować swoim życiem i będzie lepszym rodzicem niż jego rodzic. 
      Niestety w większości przypadków ta projekcja powtarza się w następnej sekwencji pokolenia.

                              Ostatnie spotkanie: On i Ona. 
         Jest ciemna noc. 
         Ona spokojnie śpi w swoim łóżku i śni że: nocą stoi przed znanym jej domem i zagląda przez okno do jego wnętrza.
        Widzi dwie kobiety, które siedzą i popijają kawę prowadząc nudną konwersację.  
         Obok, w sąsiednim pokoju poprzez otwarte drzwi widzi Ona coś strasznego: On, leży skulony w pozycji embrionalnej, nagi, drżący z zimna na drewnianym łóżku, gdzie nie było nawet materaca, tylko deski. 
        Był strasznie cierpiący w swojej agonii, a Ona nie mogła mu w żaden sposób pomóc, ulżyć, przykryć, potrzymać za rękę. 
       Nie widział jej i nie wiedział, że Ona tam, za oknem stoi i patrzy ze łzami w oczach bezradnie...
         Dwa dni później otrzymała smutną wiadomość od jego rodziny, że On umarł (dokładnie tej samej nocy, co miała ten smutny sen). 
       Tak więc odnalazł ją tej nocy, mimo że nie wiedział gdzie dokładnie się znajduje, a Ona tymczasem była na wymarzonych wakacjach nad morzem. 
       Kiedyś obiecali sobie wzajemnie, że jeśli któreś z nich odejdzie z tego świata jako pierwsze, to będą się wzajemnie chronić od różnych niebezpieczeństw i od złych ludzi. 
       Kochali się? Nie wiadomo, ale świetnie się rozumieli i nadawali na tych samych falach pomimo ogromnej różnicy w ich datach urodzenia. 
       Nie mogła być na pogrzebie z przyczyn technicznych, chociaż bardzo tego chciała...Ona i On, On Tam, a Ona Tu...Dwie drogi, które biegną równolegle... 

                      Ostatnie spotkanie:  Mariuszek.  
          Kiedyś dane mi było poznać wspaniałe uczucie bycia starszą siostrzyczką, ale tylko na bardzo krótki moment. 
       Braciszek maił pół roczku, kiedy zachorował na wirusowe zapalenie opon mózgowych i odszedł od nas po kilkudniowym pobycie w szpitalu. 
       Lecz to nie koniec tej krótkiej historyjki. 
       Późnym wieczorem w dzień jego pogrzebu cała moja rodzina udała się na spoczynek. 
      Smutne to było zakończenie dnia, a jednak bardzo ważne i ekscytujące. Jest cicho i ciemno.
       Nagle usłyszałam, że w kuchni obok naszej sypialni słychać bawiące się dziecko.
       Poznałam od razu, że to mój braciszek. 
     Widziałam oczami duszy, że on siedzi z rozszerzonymi nóżkami na kafelkach posadzki i kręci pustą szklanką po niej. 
     Dźwięk kręcącej sie energicznie tej szklanki był taki przejmujący, a zarazem zabawny.  
    Troszkę pomyślałam wtedy, że to dziwne, skoro on sam nie umiał jeszcze dobrze siedzieć. 
     Ojciec mój powiedział do matki: słyszysz? A ona, że tak. 
     Wtedy też ja odezwałam się, że słyszę. 
     Ot piękne pożegnanie, a może było to coś więcej niż pożegnanie? Jakiś znak?   
C.d.n.  




Komentarze

Popularne posty