...wara mówić dzieciom...
W ten gorący czas, gdzie nachodzą nas afrykańskie upały, gdzie dobrego deszczu jak na lekarstwo, a susza dokonuje spustoszenia w uprawach rolnych - jest też inny czas.
Czas, który zbliża się do nas nieuchronnie, a o którym wolelibyśmy zapomnieć lub udawać, że go nie ma. Tabu, bo skoro mnie w bezpośredni sposób nie dotyka, nie czuję skutków (jak narazie bezpośrednio namacalnie, fizycznie) to po co się zamartwiać - najlepszy błogi spokój, ale ten jego oddech słychać, wręcz czuć na naszych plecach i zawisł jak gilotyna nad skazańcem.
Wszak nie braknie nam chleba naszego powszedniego, mamy dach nad głową, mamy nasze miejsce na Ziemi. Wszystko poukładane w miarę możliwości.
Jednak nie dręczy Was czasami niespokojna myśl, że może to wszystko runąć? A przecież tak mało potrzeba, aby tak się stało. Wystarczy, że utracimy pracę, ktoś nam z bliskich zachoruje na poważną chorobę, albo też zginie w jakimś wypadku. Co wtedy? Czy możemy liczyć na czyjąś pomoc, wsparcie?
Czasami wszystko potrafi sie zawalić jak w grze Domino. A jeśli wojna? Odsuwamy te okropne myśli, prawda? Niektórzy mogą się nawet oburzyć na mnie, że wymyślam lub wkładam kij w mrowisko. tabu, tabu, tabu. Jest nam dobrze, czego chcieć?
Mój pierwszy strach, którego doznałam w dzieciństwie ( to coś innego od śmierci mojej matki) pojawił się, gdy w TV płynęły informacje na temat zimnej wojny między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR. Serce zabiło mi wtedy mocniej.
W Stanie Wojennym na pocz. lat 80 tych, wracałam do domu autobusem i na jednym z przystanków wszedł do niego żołnierz z karabinem przewieszonym przez ramię. Lekki lęk... ale też i bunt pojawił się wtedy we mnie. W domu wieczorami słuchaliśmy Wolnej Europy, jedynej radiowej stacji nadawczej spoza kraju. To było straszne, bo pamiętam, że kilka takich odbiorników ojciec mój porąbał siekierą w domu ze względu na harczący dźwięk przekazu, co doprowadzało go do furii, gdyż zakłócano celowo odbiór. Cenzura.
We wczesnej mojej młodości oglądałam w telewizji film dokumentalny o jakimś słynnym malarzu i przedstawiane były tam jego piękne malowane na płótnie obrazy. Jeden z nich wywarł na mnie tak wielkie wrażenie, że do dziś kołacze mi gdzieś po głowie ten wstrząsający widok. Muszę tu od razu zaznaczyć, że nie był to obraz pt: ,,Tratwa meduzy'' Theodore Gericaulta, bo chciałam wspomnieć o takiej scenie co może wywołać skojarzenia, że to właśnie dzieło tego malarza.
Akcja tej sceny toczy się na wzburzonym falami morzu, gdzie na tratwie dryfuje kilkoro rozbitków. Są ranni, przerażeni, a tratwa przepełniona. Jest tam wśród nich kobieta, która rozpaczliwie wyciąga rękę w kierunku rannego mężczyzny, który nie ma sił wdrapać się na tratwę i kurczowo, resztką sił trzyma się kłody. Kobieta chciałaby mu pomóc, ale jest brutalnie powstrzymywana przez czyjeś mocne ręce. Gra światła na grożnych falach jak i na wyciągniętych dłoniach, na surowych spojrzeniach oczu jak i zrospaczonych dopełnia widoku tego tragizmu wydarzenia.
Czyż tej tratwy nie można skojarzyć do dzisiejszych czasów? Europa, czyż nie obiecano nam, że będzie bezpieczna ?
Czyż nie znajdujemy się na morzu świata i dryfujemy tak sobie, a wkoło podpływają do nas różni rozbitkowie co szukają pomocy, jak ten ranny do tratwy w w/w obrazie?
Ten exodus zaczął sie na dużą skalę i jak narazie nie znalazł się nikt, kto by umiał zapanować nad tą sytuacją lub kto miałby pomysł na jej rozwiązanie.
Życie w naszym ciepełku to ułóda, a wojna która zaczęła się, to ona już inaczej wygląda. Ironia losu, bo jeszcze nie tak dawno, jedno pokolenie wstecz była wojna na karabiny, czołgi, atom.
Było jasne kto jest kto: był wróg i brał do niewoli setki tysięcy ludzi bezbronnych i prowadzono ich do gazu. Dziś bezbronni idą, nie ma karabinów, są telefony/komórki. Nie ma gazu, jest głód i detrminacja, jest strach, są błagalnie wyciągnięte ręce.
A my cieszymy się, że oni idą, ale do sąsiada idą i dobrze, wszak jesteśmy bezpieczni.
Pójdziemy pomodlić się do kościoła za głodujących, damy na tace dla biednych i spokój, spokój, błogo...
A wszystko wkoło oddycha ciężkim westchnieniem i zbliża się, zbliża...
,, ...wara mówić dzieciom, że mógłby runąć świat.'' To fragment z pewnej piosenki, co spiewałam ją w szkolnym chórze.
Pamiętacie film pt: Życie jest piękne'' Roberta Benigniego?
W tym tragicznym i zarazem pełnym miłości filmie pokazano w jaki sposób ratować swoje dzieci przed lękiem, rozpaczą.
Gdyby wyschły wszystkie żródła
zwiędłyby ogrody.
W cichym lesie ślepa studnia
bez kropelki wody!
Las z ptakami by oniemiał
wiatr jak lawa stężał!
Zaciążyła by nam Ziemia jak śmiertelny ciężar!!!
Refren:
Nie zabiajcie nieba, nie zabijajcie wody,
niech ptaki znów przylecą, by nowych szukać gniazd.
Niech płonie dobry ogień,
niech pada deszcz gdy trzeba
i wara mówić dzieciom, że mógłby runąć świat!!!
W sumie temat otwarty jest i zda się nie widzieć jego końca.
Ten Matrix to realny jest.
Czas, który zbliża się do nas nieuchronnie, a o którym wolelibyśmy zapomnieć lub udawać, że go nie ma. Tabu, bo skoro mnie w bezpośredni sposób nie dotyka, nie czuję skutków (jak narazie bezpośrednio namacalnie, fizycznie) to po co się zamartwiać - najlepszy błogi spokój, ale ten jego oddech słychać, wręcz czuć na naszych plecach i zawisł jak gilotyna nad skazańcem.
Wszak nie braknie nam chleba naszego powszedniego, mamy dach nad głową, mamy nasze miejsce na Ziemi. Wszystko poukładane w miarę możliwości.
Jednak nie dręczy Was czasami niespokojna myśl, że może to wszystko runąć? A przecież tak mało potrzeba, aby tak się stało. Wystarczy, że utracimy pracę, ktoś nam z bliskich zachoruje na poważną chorobę, albo też zginie w jakimś wypadku. Co wtedy? Czy możemy liczyć na czyjąś pomoc, wsparcie?
Czasami wszystko potrafi sie zawalić jak w grze Domino. A jeśli wojna? Odsuwamy te okropne myśli, prawda? Niektórzy mogą się nawet oburzyć na mnie, że wymyślam lub wkładam kij w mrowisko. tabu, tabu, tabu. Jest nam dobrze, czego chcieć?
Mój pierwszy strach, którego doznałam w dzieciństwie ( to coś innego od śmierci mojej matki) pojawił się, gdy w TV płynęły informacje na temat zimnej wojny między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR. Serce zabiło mi wtedy mocniej.
W Stanie Wojennym na pocz. lat 80 tych, wracałam do domu autobusem i na jednym z przystanków wszedł do niego żołnierz z karabinem przewieszonym przez ramię. Lekki lęk... ale też i bunt pojawił się wtedy we mnie. W domu wieczorami słuchaliśmy Wolnej Europy, jedynej radiowej stacji nadawczej spoza kraju. To było straszne, bo pamiętam, że kilka takich odbiorników ojciec mój porąbał siekierą w domu ze względu na harczący dźwięk przekazu, co doprowadzało go do furii, gdyż zakłócano celowo odbiór. Cenzura.
We wczesnej mojej młodości oglądałam w telewizji film dokumentalny o jakimś słynnym malarzu i przedstawiane były tam jego piękne malowane na płótnie obrazy. Jeden z nich wywarł na mnie tak wielkie wrażenie, że do dziś kołacze mi gdzieś po głowie ten wstrząsający widok. Muszę tu od razu zaznaczyć, że nie był to obraz pt: ,,Tratwa meduzy'' Theodore Gericaulta, bo chciałam wspomnieć o takiej scenie co może wywołać skojarzenia, że to właśnie dzieło tego malarza.
Akcja tej sceny toczy się na wzburzonym falami morzu, gdzie na tratwie dryfuje kilkoro rozbitków. Są ranni, przerażeni, a tratwa przepełniona. Jest tam wśród nich kobieta, która rozpaczliwie wyciąga rękę w kierunku rannego mężczyzny, który nie ma sił wdrapać się na tratwę i kurczowo, resztką sił trzyma się kłody. Kobieta chciałaby mu pomóc, ale jest brutalnie powstrzymywana przez czyjeś mocne ręce. Gra światła na grożnych falach jak i na wyciągniętych dłoniach, na surowych spojrzeniach oczu jak i zrospaczonych dopełnia widoku tego tragizmu wydarzenia.
Czyż tej tratwy nie można skojarzyć do dzisiejszych czasów? Europa, czyż nie obiecano nam, że będzie bezpieczna ?
Czyż nie znajdujemy się na morzu świata i dryfujemy tak sobie, a wkoło podpływają do nas różni rozbitkowie co szukają pomocy, jak ten ranny do tratwy w w/w obrazie?
Ten exodus zaczął sie na dużą skalę i jak narazie nie znalazł się nikt, kto by umiał zapanować nad tą sytuacją lub kto miałby pomysł na jej rozwiązanie.
Życie w naszym ciepełku to ułóda, a wojna która zaczęła się, to ona już inaczej wygląda. Ironia losu, bo jeszcze nie tak dawno, jedno pokolenie wstecz była wojna na karabiny, czołgi, atom.
Było jasne kto jest kto: był wróg i brał do niewoli setki tysięcy ludzi bezbronnych i prowadzono ich do gazu. Dziś bezbronni idą, nie ma karabinów, są telefony/komórki. Nie ma gazu, jest głód i detrminacja, jest strach, są błagalnie wyciągnięte ręce.
A my cieszymy się, że oni idą, ale do sąsiada idą i dobrze, wszak jesteśmy bezpieczni.
Pójdziemy pomodlić się do kościoła za głodujących, damy na tace dla biednych i spokój, spokój, błogo...
A wszystko wkoło oddycha ciężkim westchnieniem i zbliża się, zbliża...
,, ...wara mówić dzieciom, że mógłby runąć świat.'' To fragment z pewnej piosenki, co spiewałam ją w szkolnym chórze.
Pamiętacie film pt: Życie jest piękne'' Roberta Benigniego?
W tym tragicznym i zarazem pełnym miłości filmie pokazano w jaki sposób ratować swoje dzieci przed lękiem, rozpaczą.
Gdyby wyschły wszystkie żródła
zwiędłyby ogrody.
W cichym lesie ślepa studnia
bez kropelki wody!
Las z ptakami by oniemiał
wiatr jak lawa stężał!
Zaciążyła by nam Ziemia jak śmiertelny ciężar!!!
Refren:
Nie zabiajcie nieba, nie zabijajcie wody,
niech ptaki znów przylecą, by nowych szukać gniazd.
Niech płonie dobry ogień,
niech pada deszcz gdy trzeba
i wara mówić dzieciom, że mógłby runąć świat!!!
W sumie temat otwarty jest i zda się nie widzieć jego końca.
Ten Matrix to realny jest.
Komentarze